Etykiety

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FUN. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FUN. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 lutego 2016

Co prawda to nie sobota, ale dziś Dzień Kota.

Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam zwierzęta. One mnie trochę mniej. Przez mój dom, przewinęła się rybka (tak, jedna), świnka morska i sześć chomików. Byli to jednak towarzysze, że tak powiem, krótkoterminowi. Poza tym miałam psa. Zresztą psy mieli wszyscy. Sąsiedzi, koleżanki, koledzy, no może rodzina niekoniecznie ;-). 



Koty były dla mnie zawsze zwierzakami dosyć abstrakcyjnymi. Oczywiście zdarzało mi się przytargać do domu jakieś egzemplarze znalezione w krzakach, ale co tu dużo mówić, zawsze przy pierwszej okazji uciekały i tyle je widziałam. 

Niemniej od jakiś dziewięciu lat posiadam na stanie jedną sztukę, i powiem Wam, od tego czasu wiele się zmieniło. Przede wszystkim już wiem, że to nie ja jestem najbardziej złośliwą istotą na świecie :) Mimo, że darzę mojego kota uczuciem wielkim, trend sprzed lat chyba się utrzymuje. Chyba, bo ciągle nie wiem, co ten mój kot naprawdę o mnie myśli :)  

Jej wysokość Nina

Nina, która miała być Filipem. Moja prywatna, wiecznie niezadowolona królowa. Kot i jego istne zaprzeczenie w jednym. Uwielbia jeść, ale nie lubi gdy się ją dotyka. W sumie nie lubi nikogo. No może mnie troszeczkę, ale ja ją karmię ;) Nie jest to typ, który usiądzie na kolanach i będzie miły dla gości. W sumie parę osób już przed nią uciekało – na balkon, kanapę, do łazienki... Ot, taki kot bojowy. Swoim spojrzeniem nieustannie uświadamia, za kogo Cię uważa (zgadnij), ale w nocy i tak potajemnie zakrada się do twojego łóżka. Zna się też na zegarku. Jak tylko budzik zadzwoni biegnie do kuchni. Wie też, kiedy śpisz za długo i na pewno da Ci znać, kiedy przeginasz.














Niemniej Nina ma też kilka zalet. Nie jest upierdliwa, dba o czystość i świetnie zna się na mięsie. Jeśli jest nieświeże, albo nafaszerowane chemią – nie tknie. Nie powiem, z tej zdolności zdarza mi się korzystać dosyć często, nie tylko przy sprzątaniu lodówki ;-) No i świetnie zna się na facetach. Jeśli któryś jej się nie spodoba, na pewno naleje mu do butów. Autentyk :) 


Maru – kot idealny 

Gdybym chciała przygarnąć jeszcze jednego kota, chciałabym, żeby był właśnie taki. Maru mieszka w Japonii i jest przedstawicielem rasy szkocki kłapouchy. To wielki, puchaty, wręcz stworzony do miziania zwierz. Zresztą lepiej byłoby napisać, że jest po prostu idealny :) Pewnie dlatego jest gwiazdą internetu – jego kanał na Youtube śledzi ponad 500 tysięcy osób. Nie to, żebym coś sugerowała, ale dobrze byłoby gdybyście zerknęli. Wierzcie mi – warto chociażby dlatego, żeby zobaczyć jak ładuje się do pudełek. Toreb. Opakowań. No, zobaczcie jak wchodzi do wszystkiego ;-) 

Gwiazdy Instagrama i inne takie

Na pewno zdarza się Wam też włazić na zwierzęce profile. Świnki, pieski, urocze, ale czymże one są w porównaniu z Venus. Zresztą spójrzcie sami. Czy ten dziwak nie jest piękny? Albo Mawin. Tak brzydki, że aż się chce pomiziać :)

Jeśli wydaje się Wam, że najbardziej niezadowolonym kotem na świecie jest Grumpy Cat, to znaczy że nie znacie jeszcze Garfiego. Ale wiadomo, że rude, to złośliwe ;-) Chociaż, takie określenie chyba nie do końca pasuje do Ryszarda :) 


A tak z ciekawostek – wiecie, że w Pałacu Kultury i Nauki mieszka jakieś 25 kotów? I to całkiem legalnie :) Mają nawet swój salon, który znajduje się w podziemiach budynku, a w nim zabawki, legowiska, schowki, drapaki, drabiny, opiekę weterynaryjną, no i oczywiście jedzenie:)  W sumie chciałabym to kiedyś zobaczyć na własne oczy :) 

A jakie są Wasze koty? Pokażcie je w komentarzach :) 


wtorek, 19 sierpnia 2014

Absoltny must have - stanik biegowy Shock Absorber

Podobno, żeby zacząć biegać potrzebujesz tylko dobrych chęci i odpowiednich butów. 
W sumie racja, o ile jesteś facetem. Zatem Panowie wszystko już wiecie, dlatego wyjątkowo możecie ominąć ten tekst. O pozostanie na stronie uprasza się natomiast wszystkie Panie. Lejdis, dziś porozmawiamy sobie o cyckach! 




foto: www.shockabsorber.co.uk


Ta kuriozalna prezentacja chyba dosyć wymownie pokazuje, od czego powinnaś zacząć swoją przygodę ze sportem. Jak Ci już opadną cycki, będzie za późno. Buty kup w drugiej kolejności
 
Nadal tu jesteś Mężczyzno?

Kupno stanika to nigdy nie jest prosta sprawa, ale wybranie tego sportowego w moim przypadku przypominało drogę przez mękę. Przymierzyłam chyba z milion sportowych topów i chyba Was nie zaskoczę jak powiem, że nic z tego nie wyszło. W końcu wyciągnęłam węża z kieszeni i postanowiłam zainwestować w swój biust (tudzież w markę Shock Absorber, jak wolicie). Piszę zainwestować, aczkolwiek każdy kto usiłował kupić dobry stanik wie, że to nie są tanie rzeczy. Tak niestety jest też w przypadku staników sportowych. Ich ceny zaczynają się od 200 zł i idą sobie w górę. Zupełnie jak cycki w czasie biegania

Active Multi Sports SupportActive D+ Flexi WireActive Shaped Support
foto: www.shockabsorber.co.uk

No, a teraz zostały nam do omówienia same miłe sprawy Ja wybrałam S5044 Ultimate Run Bra - model typowo biegowy, ale są również takie dedykowane na fitness i tak dalej. Ja jednak wychodzę
z założenia, że to co do biegania, na pewno nada się też na siłownie, na odwrót niekoniecznie. Wybór jest zatem quite easy. 

Dobranie samego rozmiaru zostawiłam brafiterce, miałam więc gwarancję, że z moim stanikiem wszystko będzie w  porządku, ale pewności nabrałam dopiero podczas pierwszego testu. Kochaniutkie, niebo, a ziemia! Nic nie uwiera, nic nie lata, w zasadzie tak jakby nie było cycków! Naprawdę nie wiem, jak mogłam biegać bez niego ;-) 


Active Zipped PlungeActive Flexi WireUltimate Gym Bra 
foto: www.shockabsorber.co.uk

Wszystkie modele biustonoszy ShockAbsorber wyglądają całkiem sympatycznie – w większości mają klasyczny wygląd, ale często są przełamane jakimś wyróżniającym się elementem. A to kolorowa wstaweczka, a to kontrastowa podszeweczka… Dla każdego coś miłego. O tym, że są wykonane ze specjalnego, oddychającego, szybkoschnącego materiału, pisać chyba nie muszę, ale dodam jeszcze jeden istotny fakt. Dobrze dobrany Shock Absorber, uwydatnia biust, także spokojnie możecie pożegnać się ze spłaszczonymi bułami, które formują Wam zwykłe biustonosze aspirujące do bycia tymi lepszymi, sportowymi.

Biustonosze Shock Absorber możecie kupić w wielu sklepach. Widziałam je zarówno w sieciówkach sportowych oraz w typowych sklepach z bielizną. Możecie też poszukać tego szczęścia w Internecie. Na stronie producenta, oprócz symulatora wstrząsów, znajdziecie też aplikację, która ułatwi Wam dobranie odpowiedniego modelu oraz rozmiaru (bounce-o-meter - serio tak się nazywa :D). Ja jednak polecam spotkanie z panią brafiterką. 



Cykliczne spotkania z ekspertami Shock Absorber odbywają się w wielu miejscach, w zasadzie wszędzie tam, gdzie można spotkać sportowców. Ja uczestniczyłam w takowym w sklepie Fast Foot przy ul. Żelaznej. Takie spotkania odbywają się tam dosyć często, zatem polecam śledzenie fb, tym bardziej, że przy okazji spotkań eksperckich chłopaki dorzucają kilka procent rabatu. W ogóle właściciele to bardzo mili ludzie, w dodatku częstują szarlotką, także wpadajcie tam w ogóle ;-)

Jeśli jeszcze nie jesteście przekonane, że warto mieć takie cacuszko, za rekomendację niech Wam posłuży informacja, że nabyłam właśnie drugi egzemplarz ;-)


wtorek, 12 sierpnia 2014

Bez ograniczeń. Historia najtwardszej kobiety na świecie.



Lubię czytać książki. Niestety chyba mam ich na konice zbyt dużo, bo coraz rzadziej trafiam w nich na historie, które powodują podwyższenie ciśnienia, przyśpieszenie oddechu, ewentualnie zarwanie nocy. Książki o bieganiu nie przemawiają do mnie tymbardziej.



Zaczęłam od Murakamiego. Miła lektura, ale nie znalazłam w niej niczego odkrywczego (chłopie sama to przeżywałam!). Kupiłam Półmaraton Gallowaya, ale przejrzałam i odstawiłam na półkę. Wszystko co w nim jest już dawno czytałam w necie. Mam jednak typową kobiecą skłonność do włażenia z butami w cudze życie, więc chętnie sięgnęłam po biografię Chrissie Wellington – najtwardszej kobiety na świecie (jak ja!).





No więc Chrissie to brzydkie, zakompleksione dziecko. Jest kapitanem szkolenj drużyny pływackiej, kujonem, ma problemy z żywieniem. Chciałoby się powiedzieć – banał. Ale to już pewnie wiecie z innych blogów, więc nie będę się rozwodzić. Uprzedzę tylko, że te historie ciągną się przez pół książki. Mimo tego, warto przez nie przebrnąć, bo w końcu dochodzimy do momentu w którym Chrissie odkrywa alkohol. To właśnie tu powinna zaczynać się ta książka :)



Rozczaruje Was, nie bedzie tu opisów dzikich libacji. Chrissie, jak na babę przystało, szybko się nudzi i zmienia swój tryb życia o 180 stopni. Najpierw chce przebiec maraton (znowu jak ja!), później dochodzi rower, wracają treningi pływackie. W wieku trzydziestu lat postanawia zostać zawodową triatlonistką (mam jeszcze szansę!). I tu zaczyna się jazda. Prawdziwa, bez trzymanki, czy jak tam chcecie ;-)



Bardzo fajnie, bez niepotrzebnego patosu opisuje codzienne życie sportowca – żywienie, treningi, kontakty międzyludzkie (oł je!). Ale to co w tej książce najfajniejsze, to relacje z jej kolejnych startów. Są bardzo realne i pełne emocji. Mimo, że ciężko mnie ruszyć/wzruszyć (w końcu twarda jestem), w paru momentach wydawało mi się, że biegnę razem z nią (nie, nie brałam żadnych używek podczas czytania). Bez bicia przyznam się też, że zdarzyło mi się zacisnąć kciuki - bosz, żeby jej się udało! A jeśli komuś udaje się coś za każdym razem, to po pewnym czasie powinno wydawać się to oczywiste, prawda? Zapewniam Was, w przypadku tej książki wcale takie nie jest ;-)



Także jeśli chcecie się dowiedzieć jak to jest startować na Hawajach, pływać, jeździć, biegać z kontuzjami, przerywać start w mistrzostwach na wizytę w toalecie i nie wierzę, że to piszę, ale z kaczątka stać się łabędziem, z czystym sumieniem – polecam :) . 


środa, 19 lutego 2014

Dlaczego robimy głupie rzeczy?


Fejm. Czasem zdarza się coś, co z nie wiadomo jakich przyczyn znajduje się na ustach wszystkich. Czasem są to majtki Dody na okładce tabloidu, czasem kilka słów powiedzianych przez panią wicepremier, innym razem piosenka Pharella Williamsa.


Pamiętam, że kiedyś po sieci krążyło info o jakimś gigantycznym gradzie, który miał mieć miejsce w lipcu. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, ale nie znam osoby, która nie miałaby informacji o tym zdarzeniu w swojej skrzynce mailowej. Minęło kilka lat, czasy się zmieniły. Dziś fejm roznosi się przez Facebooka. Spoko, gdyby nie on nigdy nie dowiedziałabym się o tym, że można się jarać bieganiem po schodach. A już na pewno nie o fakcie, że jest to dyscyplina sportowa.


 
Tak moi drodzy, dobrze widzicie. Tower Running. Bieganie w klaustrofobicznych klatkach schodowych, często bez okien i klimatyzacji, a co za tym idzie pewnie w oparach potu grupowo wydzielanego przez ludzi, których celem jest sięgnięcie gwiazd. Brzmi nieco idiotycznie, nie?

Najsłynniejszy wyścig, który rozsławił tę dyscyplinę to nowojorski bieg na szczyt Empire StateBuilding. 86 pięter, 1157 stopni. W Polsce po raz pierwszy ścigano się na schodach nieistniejącego już budynku Poltegoru (85 metrów, 460 schodów) we Wrocławiu, a pierwsze krajowe mistrzostwa w tej dyscyplinie odbyły się w Katowicach w hotelu Altus (30 pięter, 460 schodów).

Niby nic takiego, cóż więc się stało, że bieganie po schodach zawładnęło wallami warszawskich biegaczy? Ha! Zapisy dodatkowe na Bieg na Szczyt Rondo 1. No a skoro wszyscy, to co, ja nie? Nic z tego :) Plan był taki, że wystartuje cała drużyna pierścienia, ale moi kompani niestety nie wykazali się refleksem. Tak, będę biec. Sama. Tak, nigdy tego nie robiłam, tak, wyśmiałam tę dyscyplinę, a tak na serio to zorientowałam się w co się wpakowałam, dopiero po otrzymaniu numeru startowego.

 
Bo jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało, bieganie po schodach to bardzo wymagająca dyscyplina. Żeby je uprawiać nie wystarczy na co dzień unikać windy, nawet regularny jogging nie gwarantuje sukcesu. Oprócz żelaznej kondycji przydaje się technika. Serio. Są klatki prawoskrętne i lewoskrętne, do każdej z nich podchodzimy inaczej. To właśnie od tego zależy, którą ręką i w jaki sposób będziemy odbijać się o ściany, tudzież trzymać poręczy. Niezmienne jest to, że zawsze jedną stronę zostawiamy dla tych, którzy się trochę bardziej śpieszą. Ważne jest też, aby stawiać stopę na całej szerokości schodka i żeby pokonywać je pojedynczo. Na radosne podskoki po dwie czy więcej sztuk, mogą sobie pozwolić tylko najsprawniejsi. Zaleca się tylko wbieganie, powrót powinien być spokojny. To trochę jak instrukcja używania schodów ruchomych, co nie? Wiem, złośliwa jestem :-) 




Prawda jest taka, że podczas wyścigów po schodach nasze mięśnie są o wiele bardziej zaangażowane niż podczas standardowego biegu. Poza tym rywalizujemy o czas – podobno podczas tego wysiłku kwas mlekowy aż rozlewa się po naszym organizmie. Chyba coś w tym jest. Nie sprawdzałam tego empirycznie, ale oglądałam galerie z zawodów w necie. Wiecie co po biegu robią uwiecznieni na zdjęciach zawodnicy? Głównie leżą ;-)

Taka sytuacja. Coś mi mówi, że już 15 marca spotka mnie kara za wieczne lenistwo, brak regularnych podbiegów i naigrywanie się z tych zawodów. Pozostaje mieć nadzieję, chociaż uda mi się zdobyć medal :) Będzie wesoło :)

P. S. Przypadkowo znalazłam stronę Towerrunning World Cup. Nie wiem o co chodzi, ale skoro to coś międzynarodowego, to musi być ważne. No, w każdym razie zobaczcie jaka flaga widnieje przy pierwszym miejscu światowej, męskiej klasyfikacji :) Brawo Piotr Łobodziński!




sobota, 18 stycznia 2014

Follow me - rzecze rok 2014, czyli plany, postanowienia i wyzwania na ten rok.


Nowy Rok zaczałą się bardzo leniwie. Nie chciało mi się ćwiczyć ani zdrowo odżywiać. Jak to mówią jaki Nowy Rok, taki cały rok, istniało więc niebezpieczeństwo, że kolejnych 12 miesięcy spędzę na kanapie z pilotem (ewentualnie z browarem) w ręku, a mój tyłek wróci do swoich kolosalnych rozmiarów. 

Kilka dni temu, kiedy biegałam w stanie niezłego podminowania, pomyślałam, że jednak się nie dam. Spiszę sobie swoje postanowienia, ogłoszę je światu i będę konsekwentnie realizować.



Zatem, póki się rozmyślę, moje cele na 2014 rok:

  1. Wystartować w Półmaratonie Warszawskim – wierzę, że dam radę go przebiec, tylko jak to do cholery zrobić w 2 godziny?
  2. Przebiec Maraton Wrocławski – Jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale to będzie najlepszy prezent na urodziny ever :)
  3. Skończyć studia – nie pytajcie. Just do it!
  4. Remont mieszkania – robie go od zawsze, w tym roku skończę.Promise!
  5. Przepłynąć pod archem w Blue Hole – to może być trochę trudne, bo mam uprawnienia tylko na powietrze. No i na Nitrox, ale nie taki jak trzeba. No cóż, się pomyśli.

Nie tak wiele i nie tak strasznie, prawda? Musi się udać! Nie wiem tylko skąd wezmę na to wszystko czas, w każdym razie, teraz jak już wiecie będzie mi głupio sie wycofać ;) Żeby być do końca szczerą, powiem Wam, że po cichu myślę jeszcze o rzuceniu palenia. Teoretycznie postanowiłam zrobić to w poniedziałek, ale coś czuję, że to się jeszcze zobaczy.

Jeśli podobnie jak ja, macie problemy z konsekwencją, dajcie znać, podeślijcie Wasze postanowienia. Będę monitorować Wasze postępy i trochę Was poopierdalam w słabszych momentach. W tym jestem na prawdę dobra! :) Jeśli nie, to trudno, wystarczy, że będziecie trzymać za mnie kciuki. :)



wtorek, 14 stycznia 2014

Nowa świecka tradycja




Miałam dziś napisać o biegu, który odbył się w ramach 22. Finału WOŚP. Miałam, ale w zasadzie bieg biegiem był tylko z nazwy. Na trasie było wszystko – dzieci w wózach, na hulajnogach, rowerzyści, psy, seniorzy z nordic walking. Aż dziw, że nie zauważyłam rolkarzy :) Dla biegaczy i ich życiówek pozostało niewiele miejsca. W zasadzie bardzo dobrze się złożyło, bo w sobotę wieczorem odbyłam spotkanie towarzyskie i trochę się zasiedziałam. A że i tak nie byłam w formie, z przyjemnością wzięłam udział w tym familijnym evencie, tymbardziej, że po spotkaniu razem z towarzyszką tradycyjnie udałałyśy się na obiad, później... no właśnie.



Ale zacznijmy od początku. W czerwcu odbył się bieg She Runs The Night. Stawiałam wówczas pierwsze kroki biegowe, a impreza była firmowana jako event dla początkujących kobiet. Dystans niewielki, wszystko w fajnej, babskiej oprawie. Postanowiłam spróbować, ale że średni dystnas jaki wówczas pokonywałam to 3,5 km najzwyczajniej w świecie miałam cykora. Żeby się zmobilizować namówiłam do udziału koleżankę. Przygotowanie rozpoczęłyśmy od zakupu butów biegowych, później było truchtanie osiedlowymi uliczkami. W dniu biegu byłyśmy nieźle przerażone, także spotkałyśmy się na mieście nieco wcześniej i dla rozluźnienia poszłyśmy na piwo. Idiotki ;-) Szczęście w nieszczęściu bieg z powodu ulewy został odwołany.



Następne podejście potraktowałyśmy już bardziej serio i udało nam się przebiec całą trasę. W efekcie poczułyśmy się jak prawdziwe biegaczki i to zachęciło nas do zapisywania się na kolejne zorganizowane eventy biegowe. Rajcowały nas fajne koszulki techniczne, które otrzymywałyśmy w pakietach startowych i fajna sportowa atmosfera. Poza tym, każde takie wydarzenia mobizowały nas do regularnych treningów i zdrowego odżywiania na codzień. Przecież nie można się skompromitoać na trasie, nie? Jako że obie byłyśmy początkujące, każdy taki bieg był dla nas wyzwaniem, a dobiegnięcie do mety olbżymim sukcesem. Wiadmo, każdy sukces trzeba uczcić ;-)    I tak narodziła sie nowa świecka tradycja. Po długich, momentami żmudnych przygotowaniach do zdobycia kolejnego medalu, po każdym morderczym evencie, udajemy się na tzw. spacer po mieście. Oczywiście w strojach biegowych, z przypiętymi numerami startowymi, z medalami na szyi. Tak, dla uczczenia naszego małego zwycięstwa (znowu dałyśmy radę!) i pochwalenia się nim całemu światu. Zaczynamy zawsze od jakiegoś fajnego, koniecznego niezdrowego obiadu. A do obiadu zawsze znajdzie się jakieś małe piwko. Czasem duże, czasem pięć ;-) 

Oczywiście wciąganie śmieciowego żarcia i zakrapianie go alkoholem przez osobę promującą zdrowy tryb życia może być uznanie za hipokryzję, jednak zapewniam Was, nie stosuje tego manewru na codzień ;-) I właśnie ten codzienny post powoduje, że raz na jakiś czas pozwolam sobie na taką rozpustę. Poza tym dzięki temu że wiem, że po kolejnym biegu czeka mnie taka nagroda, łatwiej mi odmawiać sobie takich przyjemości na codzień. Zresztą, skoro Endomondo pokazuje utratę powiedzmy 800 kalorii, to trzeba je potem uzupełnić. Czemu nie skorzystać z okazji takiej nadwyżki i nie przyswoić np. hamburgerka? ;-)
 

Poza tym, taka rundka po klubach z kumpelą jest też swietną okazją do rozchodzenia tych przebięgniętych kilometrów, nadrobienia zaległości plotkarskich i podyskutowania o technologii DriFit. Takie małe święto biegowe. (No dobra, pewnie byłoby duże, ale wszystkie biegi odbywają się w niedzielę :) )Więc jeśli dziś w okolicach centrum Warszawy widzieliście dwie wariatki w pomarańczowych koszulkach, wędrujące od knajpy do knajpy, to byłyśmy my. A Wy? Świętowaliście? ;-) 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...