Tydzień temu prasa rozpisywała się,
jak niedorzeczne było wydanie książki biograficznej przez
Małgorzatę Tusk. O tym jak fatalnie wypada w rankingach sprzedaży,
jak bardzo godzi w wizerunek premiera i że kancelaria szefa rządu
całkowicie olała ten temat, a teraz nie wie jak wybrnąć z
sytuacji. Ale czy na pewno tak jest?
Oczywiście do formy publikacji możemy
się przyczepić od razu - wybitne dzieło artystyczne to na pewno
nie jest, ale znajdziemy parę ciekawych fragmentów. Wciąga przede
wszystkim pierwsza połowa książki, opisującą lata młodości
pani premierowej ( tych o dzieciństwie nie polecam), egzystencję
podczas lat 80 i pierwsze lata pożycia państwa Tusków. Czasy
współczesne są opisane dość drętwo, sprawiają wręcz wrażenie
zapychacza miejsca. W końcu ile razy w czasie lektury jednej książki
możemy czytać o tym, że premier biega po plaży albo, że dzieci
kocha się inaczej niż wnuki. Trzeba jednak przyznać, że
przyciągają fragmenty dotyczace podróży służbowych państwa
premierostwa, a w zasadzie te opisujące zmagania z protokołem
dyplomatycznym. Pani Tusk co prawda Ameryki nie odkrywa, jednak, dla
laika w temacie, wątek ten może okazać się ciekawy.
Mimo, że biografia ma opisywać
Małgorzatę Tusk nie da się nie zauważyć, że na jej kartach
główne skrzypce, mimo wszystko, odgrywa Donald. I jak twierdzi
autorka, przez całą pracę twórczą mąż bardzo ją wspierał,
przypominał pewne fakty, nawet udostępnił archiwalne smsy.
Właśnie dlatego nigdy nie uwierzę, że nie miał wpływu na
ostateczny kształ publikacji. Tu larum zapewne podniosą PRowcy
twardo utrzymujący , że książka godzi w wizerunek premiera, że
wręcz go ośmiesza.
Cóż, osobiście nie znam mężczyzny,
który dla sprawienia frajdy swojej połowicy zgodziłby się na
upublicznienie faktów z życia takich jak, przesunięty ślub z
powodu butów, próba odejścia żony do innego mężczyzny czy zgoda
na małżeństwo z powodu chęci ucieczki z trzymanego twardą,
oficerską ręką domu rodzinnego. Żadne męskie ego by tego nie
zniosło!
Jeśli zauważymy, jak wiele miejsca
jest poświęcone działalności Donka w latach 80, jego walki o
wolną Polskę czy działalności podziemnej i dodamy do tego
wspominki o Antonim Macierewiczu, Lechu i Jarosławie Kaczyńskich, a
także problemy z ogrzewaniem w domu rodzinnym (Super Ekspress ma
używanie od kilku dni ;-) ) otrzymujemy wizerunek mężczyzny trochę
nieporadnego, ale twardo stawiającego czoła rzeczywistości;
zmuszonego do codziennej walki o dobro ojczyzny, niestrudzenie
dbającego o ciepło domowego ogniska oraz pokonującego barykady
rzucane pod nogi przez konkurentów z areny politycznej. Czy nie tego
właśnie oczekują wyborcy? Szczególnie teraz, gdy poparcie dla PO
niżej upaść chyba nie może. ;-)
Przy tej książce, nie da się zapewne
uniknąć porównań do wydanej w zeszłym roku biografii Danuty
Wałęsy. Co prawda Małgorzata Tusk uparcie twierdzi, że o książce
myślała dużo wcześniej, aczkolwiek podczas lektury, w drugiej
cześci książki trudno uniknąć przekonania, że książka pisana
jest w olbrzymim pośpiechu. Biografia Wałęsowej spotkała się z
krytyką przede wszystkim męża Danuty, a w przypadku Małgorzaty,
biografie krytykują wszyscy poza małżonkiem. Zabawny paradoks,
potwierdzony wynikami sprzedaży. BTW, obie publikacje ukazały się
jesienią. Panie chyba miały ochotę znaleźć się pod choinkami
polskich domów ;-)
Żeby nie było, nie potępiam tej
książki. Sięgnęłąm po nią z czystej ciekawości i samego
faktu, że lubię takie babskie, nieco plotkarskie publikacje. Po
prostu, jak każda kobieta, uwielbiam włazić z buciorami w czyjeś
życie ;-) A, skoro takie książki są wydawane, czuje że posiadam
na to przyzwolenie, może nawet błogosławieństwo ;-) Hicior to
może nie jest, ale jak już wspomniałam czyta się ( przynajmniej
pierwszą połowę) fajnie, lekko, miło i nawet można się
wciągnąć.
Jak dla mnie to karmienie ludu historyjkami:) Nie lubię takich pisanin. Książka Wałęsowej i Tuskowej różni się tym, że Wałęsa jest już dziadkiem, który w polityce nie gra wielkiej roli, nie musi mieć wyborców. W przypadku Tuska wiadomo jak jest:)
OdpowiedzUsuń